Mateusz Szczawiński urodził się w Krakowie w 1970 r. Od najmłodszych lat interesował się historią Krakowa, jak również motoryzacji. Pierwsze zdjęcia samochodów zrobił w 1984 r., a Krakowa oraz zamków w całej Polsce wykonywał od 1986 r. Fotografując samochody nie zwracał uwagi na nowoczesne, atrakcyjne modele samochodów osobowych. W niewielkim stopniu interesowały go też, często fotografowane przez innych, zabytkowe auta osobowe. Bardziej pociągało go utrwalanie na kliszach starych samochodów ciężarowych, autobusów i samochodów wojskowych, które były jeszcze w użyciu, ale stopniowo zaczęły znikać z naszych ulic. Podobne podjeście charakteryzowało jego fotografie Krakowa. Najciekawsze dla niego było utrwalenie zmian w tkance miejskiej - znikające fragmenty miasta, wyburzane pod nowe inwestycje np. drogowe lub stare zakłady przemysłowe. Okazało się, że po kilku latach nikt już nie pamiętał jak wyglądały te części miasta, teraz inaczej, nowocześniej zagospodarowane. Inspiracją dla tego rodzaju fotografowania była dla niego działalność krakowskiego fotografa, żyjącego w XIX w. Ignacego Kriegera. Książkę o jego działalności "Fotografie dawnego Krakowa" dostał w dzieciństwie i wywarła na nim duże wrażenie. Mateusz zestawiał zdjęcia ze znikającymi obiektami i krajobrazami z fotografiami współczesnych widoków tych samych miejsc i w ten sposób powstawała dokumentacja zmian zachodzących w naszym mieście. Cechą charakterystyczną jego wielu zdjęć są ujęcia z dużej wysokości (kominów, słupów, dachów, dźwigów itp.) Daje to ciekawą perspektywę i kompleksowe ujęcie, ale niestety było powodem kliku upadków z dużej wysokości a także jego śmierci. Działalność Mateusza była opisywana m.in. w Dzienniku Polskim (Kliknij #, Kliknij #), Echu Krakowa (Kliknij #), a jego fotografie były na wystawach organizowanych przez m.in. Dzielnicę III czy Dom Kultury w Podgórzu. Należał również do Tradycyjnego Oddziału C.K. Regimentu Artylerii Fortecznej No.2 Barona Edwarda Von Beschi w którym pełnił funkcję Zastępcy Szefa Sztabu.

 

 ECHO KRAKOWA -" Samochody osobowe z Listy Schindlera".

12.10.1994 roku ukazał się artykuł w gazecie "Echo Krakowa" w dziale "Galicyjski przegląd motoryzacyjny nr 41 (14156str.15)" zatytułowany: "Samochody osobowe z Listy Schindlera"

"...RÓŻNE są formy kolekcjonerstwa. Jedni zbierają pocztowe znaczki, inni kolekcjonują etykiety zapałczane lub monety, zaś krakowianin MATEUSZ SZCZAWIŃSKI upodobał sobie samochody. Od lat już z aparatem fotograficznym "poluje" na pojazdy unikalne, ale też i takie, które przed kilkunastu laty dość licznie jeździły po polskich drogach, a teraz coraz częściej trafiają do składnic złomu. Z owych "polowań na samochody" powstały już wcale ciekawe fotograficzne zbiory. Oczywiście nie wystarczy tylko wykonać zdjęcie samochodu. Mateusz Szczawiński szuka także w literaturze opisów technicznych, szczegółowych danych o spostrzeżonych przez siebie pojazdach. Sporo czasu spędza w specjalistycznych bibliotekach technicznych. Niedawno pokazał swoje zbiory w naszej redakcji. Na początek wybraliśmy do publikacji zdjęcia unikalnych samochodów niemieckich, które zagrały w słynnym filmie Stevena Spielberga zatytułowanym "Lista Schindlera". Przypomnijmy, że owe "mercedesy" i "horch", które w dniach nakręcania filmu pojawiły się na ulicach Krakowa wypożyczone zostały z Muzeum Technicznego w Lublanie (Słowenia)..." Wiecej informacji o samochodach przedstawionych w tym artykule znajdziesza na podstronach: Pojazdy zabytkowe

 

DZIENNIK POLSKI - "Zajęcia na wysokości".

Mateusz fotografuje Kraków najczęściej z dachów i słupów wysokiego napięcia.

Telefon alarmowy stawia na równe nogi policjanta w dyżurce.
- Proszę? - podnosi słuchawkę.
- Jakiś mężczyzna wspiął się na słup wysokiego napięcia i chyba chce skoczyć!!

Wycie syren budzi z odrętwienia jedną z dzielnic Krakowa. Policjanci wyskakują z samochodu i biegną do najbliższego metalowego słupa. Ktoś rzeczywiście znajduje się na szczycie!
Z góry świat wygląda inaczej. Kilkadziesiąt metrów poniżej wiruje ludzkie mrowie, zwija się, to znów jakby prostuje i dokądś pędzi. Mateusz Szczawiński przymierza się do następnego zdjęcia. Z zamyślenia wyrywa do głos megafonu - Zejdź stamtąd natychmiast!!
Policjanci nie mogą umierzyć. Ze zdziwieniem oglądają aparat fotograficzny, bez wiary słuchają wyjaśnień trzydziestoletniego mężczyzny, który dopiero co zszedł ze słupa. - Pan tam fotografował??!!

PASJA : FOTOREPORTER

Szczawiński nie rozstaje się z ukrytym w plecaku aparatem Canona. Utrwala przemijający czas, rzeczy i miejsca, na które przeciętny obserwator nie zwraca uwagi. Obiektyw celuje prosto w przebudujący się Kraków, w stare samochody, parowozy, forty czy gospodarstwa kryte strzechą. Jest wszędzie tam gdzie zmienia się rzeczywistość.
Robotnicy dziwią się, dlaczego fotografuje rozbudowywany odcinek drogi, stawianie supermarketu, zardzewiałą fabrykę czy po prostu wiekową ciężarówkę - jakiegoś radzieckiego ziła, który ledwie dyszy pod ciężarem na wysokości pętli tramwajowej piątki i piętnastki przy ulicy Bosackiej. Pętla, oczywiście, już nie istnieje... Aparat, którym wtedy fotografował - radziecką smienę, dostał od wujka za dobre oceny w piątej klasie podstawówki. Zaczoł od starych samochodów i parowozów, które powoli znikały z ulic i szyn. Choć zbiory nie budziły wielkiego zainteresowania rówieśników, Mateusz nie rezygnował. - Robiłem zdjęcia dla siebie, nie dla innych - wyjaśnia.
Odtąd obok książek do szkolnego plecaka chował także aparat.Smienę zmienił na polskiego starta, a później na zacinającego się zenitha. Następnie kupił nikona, teraz przyjacielem i powiernikiem obserwacji stał sie nowy canon.

WSPINACZKI NA SZKIELET

Winda nie dojeżdża na jedynaste piętro mrówkowca przy rondzie Młyńskim. By dostać się do mieszkania Mateusza, trzeba wysiąść na dziesiątym i iść schodami na górę. Czy przypomina to wspinaczkę na szczyt stojącego przy rondzie Mogilskim "szkieletu", na który często wdrapuje się fotograf?
- Szkoda, gdyby go rozebrali - mówi. Zakrada się tam od tyłu, chyłkiem mija budkę strażnika. Na pierwsze piętro dostaje się bez kłopotu, po schodach. Ale kto by się zatrzymywał tak nisko? Dalsza wspinaczka wymaga kociej zwinności. Schody urywają się nagle i na zdewastowany szczyt trzeba wdrapać się po konstrukcji budynku. Ryzyko eskapady rekompensuje niepowtarzalna panorama. Widać stamtąd Kraków, jakiego nie zna przeciętny śmiertelnik. - Zdjęcia są znacznie ciekawsze.
Podobna panorama roztacza się z wierzchołka słupa wysokiego napięcia. Trzeba tylko pokonać szczeble specjalnej drabinki i nie przestraszyć się kilkudziesięciu metrów pustej przestrzeni poniżej - Na górze znajduje się mała platforma, z której fotografuję - opowiada Mateusz. Regularnie wspina się na dachy krakowskich budynków i wieże kościołów. Ma specjalne zezwolenie od władz miasta. Z reguły właściciele posesji nie robią problemów. Inaczej niż wojskowi. Bywało, że zabierali mu klisze, choć znajdowały się na nich tylko stare pojazdy, należące do armii.

4000 ZDJĘĆ

Widok z okna jego mieszkania przypomina panoramę ze słupa wysokiego napięcia. Wysoko, przeraźliwie wysoko. A świat przeraźliwie mały. M-3 jest standartowe. Niestandartowa za to zawartość stojących w pokoju szafek, w których Mateusz poupychał zdjęcia. Ma ich około 4000... - Brak mi już miejsca. Część trzymam u siebie, część w mieszkaniu rodziców. Kiedy zamówię meblościankę do pokoju, przeniosę tu resztę zbiorów. Na razie kilkaset odbitek kryje się w wielkich albumach, reszta w pudełkach po czekoladkach i kopertach. Są posegregowane i opisane: data wykonania zdjęcia, ulica, dom. Autor bezbłędnie rozpoznaje fotografowane miejsca. - Ten budynek rozebrano, tamten niedawno wyremontowano, a te zwoje rur to wodne miasteczko podczas budowy - wyjaśnia, przewracając kartki starego klasera. - Przydałoby się kupić nowe albumy, a najlepiej zamówić specjalne u introligatora. Ale mnie na to niestać.

Z WŁASNEJ KIESZENI 

Pensja sprzedawcy w sklepie spożywczym w Nowej Hucie nie pozwala na wiele. Mateusz Szczawiński jest fotografem amatorem. Pracuje w samie koło szpitala Rydygiera, fotografuje w wolnych chwilach. Zdjęć robi dużo - dwa filmy miesięcznie. - Kilka zdjęć kupiła ode mnie Akademia Ekonomiczna - dodaje Mateusz. - Kiedy rektor zobaczył fotografie budynków uczelni z lotu ptaka, postanowił je włączyć do dokumentacji. Poza tym zdjęcia leżą nie wykorzystane. Oboje są do nich przywiązani. Dzięki nim poznali się ponad rok temu. Agnieszka także pracowała w sklepie. - Wcześniej studiowałam sztukę sakralną. Mateusz opowiedział mi o fotografiach zamków i natychmiast postanowiłam je zobaczyć. Umowiliśmy się i tak się zaczęło.
A skończyło się ślubem w styczniu tego roku. Jechali do niego wypożyczonym od znajomego czarnym BMW z 1936 roku, które kiedyś Mateusz przypadkiem uwiecznił na fotografii...

LĘK WYSOKOŚCI

- Żadna pasja nie jest warta ryzykowania życiem - podkreśla Agnieszka. - Ja bym nigdy nie wyszła tak wysoko. Mateusza zawrócić się jednak nie da. - Przekonuję go i przekonuję, ale musi się wspinać. Kiedy jesteśmy we dwójkę, chodzi normalnie. Zdjęcia robi najczęściej w samotności. Razem wspięli się tylko na Giewont w kwietniu zeszłego roku. Pobliskie Czerwone Wierchy były jeszcze białe od śniegu. Na szczycie Mateusz włączył aparat. - Miałam duszę na ramieniu - wspomina żona - Mąż stał ledwie metr od przepaści i bez opamiętania zwalniał migawkę. On zupełnie nie zna lęku wysokości. Nie nabawił sie go nawet po dwóch wypadkach. Po raz pierwszy jako 18 - letni chłopak spadł z wysokości szesnastu metrów, z ruiny zamku. Dziewięć lat później wspinaczki na basztę twierdzy w Ojcowie o mało nie przypłacił utratą zdrowia. Lekarze chcieli mu amputować pogrutochaną nogę. Zaryzykowali jednak założyli specjalną szynę i kości się zrosły. - Nie przestanę robić zdjęć - zapewnia, spoglądając przez okno z jedynastego piętra.

RAFAŁ STANOWSKI.

 

DZIENNIK POLSKI - "Rosjanie znów odparci, czyli skuteczna obrona Krakowa".

TRADYCJA I HISTORIA.

W ostatnia sobote Fort Marszowiec w Zielonkach rozbrzmiewal hukiem wystrzalów. W 94. rocznice bitwy o Kraków swietowal Tradycyjny Oddzial c.k. Regimentu Artylerii Fortecznej nr 2. W scenerii odrestaurowanego i zaadaptowanego na hotel marszowieckiego fortu spotkali sie milosnicy tradycji i historii. Dzialajacy od dwunastu lat w Krakowie oddzial tradycyjny Pulku Artylerii Fortecznej nr 2 zorganizowal obchody kolejnej rocznicy skutecznej obrony miasta przed armia carska. Przed 94 laty, w poczatkach grudnia 1914 r., doszlo na przedpolach Twierdzy Kraków do generalnego starcia atakujacych oddzialów rosyjskich i broniacych sie sil austro-wegierskich. Na pamiatke tego wydarzenia, co roku, 6 grudnia pulk obchodzi uroczyscie tzw. Celebracje Ognia Artyleryjskiego. Przez wiele lat miejscem celebracji bylo krakowskie Wzgórze Lasoty. Tym razem po raz pierwszy zorganizowano ja w murach (a w zasadzie w walach) fortu nr 45 Marszowiec w Zielonkach.
Punktualnie o godz. 12 na maszt wciagniety zostal niebiesko-bialy proporzec regimentu. U podnóza fortecznego walu stawili sie zaproszeni goscie oraz ubrani w historyczne mundury czlonkowie pulku. Wszystkich przywital dowódca oddzialu Przemyslaw Jaskólowski, który wprowadzil historyczne wydarzenia sprzed 94 lat. Nastepnie krakowscy artylerzysci przystapili do strzelania. Na wale ustawiono replike dziala wzór 1863, miotacz min wzór 1916 oraz lekki miotacz granatów równiez wzór 1916. Kanonierzy zaladowali repliki slepymi ladunkami i na komende dowódcy dali ognia. Huk z niewielkiego rozmiarami dzialka byl naprawde imponujacy. Niestety - jak to w warunkach bojowych bywa - obydwa miotacze odmówily posluszenstwa. Tylko dzialo nie zawiodlo, raz za razem strzelajac efektownie i glosno. Potem bylo pasowanie artylerzystów. Dwaj kandydaci, zgodnie z tradycja, staneli nad dzialem w odpowiedniej pozycji, a dowódca oddzialu uderzal ich lekko - w tylna czesc ciala - artyleryjskim wyciorem (zwanym "dosylaczem"). By zwyczajowi stalo sie zadosc, po pasowaniu wszyscy obecni zaproszeni zostali do spelnienia toastu. Toast wzniesiono - a jakze! - czysta artyleryjska wódka. Byla tez artyleryjska grochówka, przygotowana przez kucharzy mieszczacego sie w forcie hotelu "Twierdza". Grochówke podano w prawdziwej pierwszowojennej kuchni polowej. - I znów, mimo klopotów ze sprzetem, po raz kolejny udalo sie odeprzec Rosjan spod murów Krakowa - oswiadczyl Przemyslaw Jaskólowski. 

Po Celebracji Ognia Artyleryjskiego czlonkowi oddzialu wzniesli toast artyleryjska wódka. Pierwszy z prawej dowódca oddzialu Przemyslaw Jaskólowski. Drugi z prawej najmlodszy czlonek oddzialu, syn Przemyslawa Jaskólowskiego Remigiusz (toastu nie wznosil).

Tradycyjny Oddzial c.k. Regimentu Artylerii Fortecznej nr 2 barona Edwarda von Beschi powstal w Krakowie w 1996 r. Pielegnuje tradycje artyleryjskiego pulku c. i k. armii, stacjonujacego w Twierdzy Kraków. Czlonkowie oddzialu przez wiele lat brali udzial w uroczystosci zmiany warty na Rynku Glównym podczas corocznych obchodów rocznicy oswobodzenia Krakowa z rak zaborcy 31 pazdziernika 1918 r. Dowódca i zalozyciel oddzialu, Przemyslaw Jaskólowski, wymyslil i zorganizowal w Krakowie trzy edycje Europejskich Spotkan Historycznych Oddzialów Wojskowych. Jego regiment bierze udzial w inscenizacjach bitew (organizowanych glównie w Czechach lub na Wegrzech) i spotkaniach oddzialów historycznych w kraju i za granica (m.in. w Przemyslu i w Brandys nad Laba w Czechach). Podczas zjazdów i inscenizacji krakowianie wykorzystuja bedace "na stanie" pulku wspomniane juz dzialo wzór 1863. Dzialo, a w zasadzie jego replika, zostalo wykonane w 1998 r. w jednym z warsztatów slusarskich wedlug rysunków technicznych przygotowanych przez Jaskólowskiego, skadinad inzyniera materialowego, absolwenta Akademii Górniczo-Hutniczej. Wymiary sprzetu zostaly nieco pomniejszone, tak by rozlozone na czesci dzialo miescilo sie w bagazniku samochodu osobowego. Elementy metalowe zostaly wytoczone ze stali wysokiej jakosci. Dzialo nie ma wlasciwosci bojowych, lecz mozna z niego strzelac robiac wiele efektownego huku i dymu. W historii regimentu wazne sa cztery daty: 1891 r. (utworzenie jednostki), 1907 r. (nadanie nowego wlasciciela - barona Edwarda von Beschi), 6 grudnia 1914 r. (udzial pulku w obronie Krakowa) oraz 31 pazdziernika 1918 r. (przejscie w szeregi Wojska Polskiego). To wlasnie 6 grudnia pulk wzial udzial w decydujacej fazie bitwy o Kraków i stad wlasnie corocznie obchodzony jubileusz. 4 grudnia 1914 r. trzecia armia rosyjska zajela Wieliczke i rozpoczela artyleryjskie przygotowanie do szturmu miasta. By przedrzec sie przez zewnetrzna linie umocnien Rosjanie musieli zdobyc forty Rajsko i Kosocice, posuwali sie zatem garbem Pogórza Wielickiego korzystajac z oslony, jaka dawala im z prawej strony dolina Wisly. Prawie cala zaloga Twierdzy Kraków, w tym dziala z ogoloconych fortów, skoncentrowana zostala na niewielkim odcinku umocnien, na linii Prokocim-Piaski-Kosocice-Rajsko, by tam odeprzec rosyjski szturm. Ogien do nieprzyjaciela otworzyly forteczne dziala. Do Rosjan strzelaly ponad calym miastem baterie fortów z Lasku Wolskiego oraz z fortu Kosciuszko. 6 grudnia zaloga wyszla na zewnatrz do przeciwuderzenia. Doszlo do kilkugodzinnych zacieklych walk w Biezanowie o wzgórze Kaim. Przewage zyskali w nich Austriacy zmuszajac Rosjan do wycofania sie do Wieliczki. 13 grudnia oddzialy carskie ostatecznie odeszly na wschód. Zapasy amunicji do fortecznej artylerii wystarczaly wtedy zaledwie na dwa dni walki... - To wlasnie dlatego wybralismy 6 grudnia na dzien swieta regimentu i wlasnie wtedy obchodzimy Celebracje Ognia Artyleryjskiego. Organizujac w tym roku strzelanie w forcie Marszowiec chcielismy przypomniec mieszkancom Krakowa i gminy Zielonki o tych wydarzeniach - wyjasnia Przemyslaw Jaskólowski. A za rok 6 grudnia kolejne strzelanie artyleryjskie w rocznice odparcia Rosjan. W sobotnie poludnie nad marszowieckim fortem rozlegal sie huk wystrzalów.

  Dowódca regimentu Przemyslaw Jaskólowski (pierwszy z prawej) pasuje nowego kanoniera.

Na zdjeciu czlonkowie regimentu odpalaja dzialo wzór 1863 oraz miotacz min wzór 1916.

 

 

ZDJĘCIA I ARTYKUŁ: PAWEŁ STACHNIK  

 

WYSTAWA "Czas utracony, czas ocalony" przy Galerii Kazimierz w Krakowie.

  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
  • 6
  • 7
  • 8
  • 9